Rok po mastektomii
Wczoraj minął rok od czasu operacji (mastektomia prawej piersi). Jak mówią “co Cię nie zabije to Cię wzmocni.” To przysłowie przetestowałam na własnej skórze. Żyję chociaż śmierć zerknęła mi w oczy. To był trudny rok pod wieloma względami. Z drugiej strony nauczyłam się bardziej dziękować za to co mam (a mam dużo) i doceniać każdy moment.
Kiedy słyszysz diagnozę NOWOTWÓR twoje życie zmieni się na zawsze. Nigdy nie będzie już jak kiedyś, nawet jeśli się „ustabilizuje”.
Moje życie wróciło do względnej normalności. Jedynie zastrzyki, które muszę brać raz w miesiącu przypominają mi, że miniony rok był walką z nowotworem. W moim życiu trochę rzeczy się zmieniło. Nie mam piersi, ale to zaakceptowałam (przynajmniej tak mi się wydaje). Jeśli nie masz na coś wpływu musisz jakoś nauczyć się z tym żyć. O ile okoliczności pozwalają to możesz podjąć jakąś decyzję, by ten stan rzeczy zmienić. Te decyzje jeszcze przede mną – rekonstrukcja piersi to temat na najbliższe dwa lata. Odrosły mi włosy, chociaż do pożądanej długości jeszcze trochę brakuje.
Bywały momenty łez: tych z bezsilności, ale również tych pełnych śmiechu i radości. Moje córki w pewnych aspektach dorosły szybciej niż ich rówieśnicy – musiały. W tym roku padało dużo pytań. W tym te trudne „Mamo, czy ja też dostanę raka?” Moje małżeństwo zostało wystawione na próbę. Jak mówi przysięga „w zdrowiu i chorobie…” Mąż zdał egzamin celująco. Był podporą, wsparciem, pielęgniarzem, kucharzem, sprzątaczem, szoferem i wieloma innymi.
W trakcie rodzinnych spacerów łapałam się na tym, że obserwowałam Sławka i dziewczynki, tak jakby mnie już nie było. Tylko oni. Wiem, że daliby sobie radę, bo dziewczyny mają super tatę, a On ma je. To dawało mi poczucie spokoju, że jeśli coś poszłoby nie tak (odpukać), one będą miały kogoś do naśladowania. Jak to mówią „role model”.
Nie wiem co przyniesie kolejny rok. Pozostaję jednak optymistką. Bo przecież możesz osiągnąć tylko tyle ile się spodziewasz.